Recenzja i dyskusja finału trzeciego sezonu "Castle"
Recenzja i dyskusja finału trzeciego sezonu "Castle"
Anonim

Castle przebył długą drogę w ciągu trzech sezonów. W 2009 roku był to tylko zastępca w połowie sezonu z „tym gościem z Firefly”. Od tego czasu stał się podstawą poniedziałkowego wieczoru z wieloma zabawnymi postaciami, które widzowie pokochali.

Czy finał trzeciego sezonu dostarcza historii i relacji, które budowały się tak długo?

„Knockout” to najnowsza historia Castle, skupiająca się na serii zabójstw matki Becketta. Beckett nadal regularnie odwiedza uwięzionego płatnego zabójcę Hala Lockwooda (Max Martini), który wie o nierozwiązanej sprawie jej matki. Kiedy zabija więźnia, który również wie o zbrodni, werbuje do ucieczki jakieś niewyraźne postacie. W rezultacie Castle, Beckett i wydział zabójstw muszą wyśledzić Lockwooda, zanim zamorduje Becketta.

Zanim zwrócimy krytyczne spojrzenie na ostatni odcinek sezonu Castle, przyjrzyjmy się, czym jest, a czym nie jest. Castle to spektakl zorientowany na osobowość: występy Nathana Filliona (Richard Castle) i Stany Katic (detektyw Kate Beckett) oraz chemia między tymi postaciami popychają dialog, jeśli nie historie, do przodu.

Bez niefrasobliwych, a nawet zalotnych tam iz powrotem, nie ma wiele do odróżnienia Castle od jakiejkolwiek tajemnicy dokonanej w ciągu ostatnich dwudziestu lat - i tak naprawdę niewiele w tym się wyróżnia. Gdybyś miał umieścić Castle'a na polu z takimi jak The Shield lub The Chicago Code, byłby to niewątpliwie „zabawny” program w tej grupie. Castle jest w zgodzie z Psych, Monkiem i Bonesem po jaśniejszej stronie tajemnicy morderstwa.

To znaczy do dziś. Dzięki „Knockout” Castle zmienia sposób opowiadania historii i atmosferę. Skończyły się kalambury, dźgnięcia i dobroduszne napięcie seksualne między Castle i Beckett. Finał ma być czystym, twardym dramatem policyjnym na Manhattanie, wypełnionym po brzegi profesjonalnymi zabójcami, brudnymi gliniarzami i ciężkimi dialogami.

Ta zmiana jest co najmniej wstrząsająca. Chociaż Castle miał w przeszłości poważne epizody (z których prawie wszystkie są w tej samej fabule), nigdy nie było tak mroczny lub nastrojowy jak finał. Na przykład odcinki z zeszłego tygodnia sprawiły, że nieustraszeni detektywi i pomocnik pisarza złapali zabójcę uczestnika konkursu piękności - w komplecie z postacią Donalda Trumpa w sportowym tupie. Na początku tego roku całe show było poświęcone estetyce undergroundowego punka z parą, z rekwizytem Back to the Future DeLorean.

Jedna z tych rzeczy różni się od drugiej.

Odrobina mrocznego smaku dodana do głupkowatej okleiny Castle'a niekoniecznie jest złą rzeczą - w rzeczywistości miałem taką nadzieję podczas odcinka uprowadzenia przez kosmitów kilka miesięcy temu - ale wlewanie tak wielu dramatów do ostatniego odcinka nie pasowało do powiedzenia najmniej. Lubię prawie wszystkie postacie w serialu, od bromanujących kolegów detektywów Becketta po matkę i córkę Castle'a, ale po prostu nie zasłużyli na momenty, po które sięgali w finale.

Nigdzie nie jest to bardziej prawdziwe niż w przypadku kapitana Montgomery'ego (Ruben Santiago-Hudson). Trzeci akt stanowi ogromne, dramatyczne objawienie, które nie spoczywa na spokojnych barkach bohatera. Dramat i występy czują się zmuszone wpasować się w meandrującą historię zabójstwa matki Becketta, a Montgomery kończy odcinek kilkoma pełnymi akcji sekundami, które wydają się całkowicie nie na miejscu.

Jest taki moment, w którym detektywi z wydziału zabójstw i Castle badają miejsce zbrodni, ubrani odpowiednio w swoje kamizelki kuloodporne „POLICJA” i „PISARKA”. Nie mogłem przestać myśleć: „Co tu robi Castle?” - co efektywnie podsumowuje uczucie finału jako całości. Slogan Castle'a trzeciego sezonu brzmiał: „rozwiązywanie morderstw nigdy nie było tak zabawne”. Dzisiejszej nocy nie rozwiązano żadnych morderstw i prawie nie było przyjemności.

Nie wszystko jest złe. Pomimo zawiłości głównej fabuły, daje widzowi wiarygodną motywację stojącą za postawą Becketta. Ci, którzy mają nadzieję na romantyczną gratkę dla dwóch głównych bohaterów, będą w pewnym stopniu usatysfakcjonowani, choć w odpowiednim odcinku nie ma czasu na zgłębienie swoich uczuć. Zapowiada się na dobre odkrycie jesienią, a kwitnący romans między Castle a Beckettem w końcu ma powód i przestrzeń, by iść naprzód.

Ogólnie rzecz biorąc, „Knockout” sprawia wrażenie, jakby ktoś próbował wyrwać postacie Castle'a z ich zwyczajowego otoczenia i wrzucić je do starego odcinka NYPD Blue. Podczas gdy serial krąży po swoich zabawnych i dowcipnych tupotach od lat i może przydać się przy niewielkim potrząśnięciu, tak duża zmiana, tak szybko, jest kiepskim posunięciem - i będzie jeszcze dziwniejsza, gdy Castle nieuchronnie powróci do swojej strefy komfortu w upadek.

Obserwuj Michaela na Twitterze: @ MichaelCrider