Recenzja Inglourious Basterds
Recenzja Inglourious Basterds
Anonim

Nie jestem uczniem Quentina Tarantino (pomyślałem, że usunę to z drogi).

Teraz nie wyciągaj pochopnych wniosków - lubię większość filmów Tarantino, po prostu nie jestem pofarbowanym na wełnie ćpunem Tarantino. Lubię większość jego filmów, ale nie ukrywałem, że absolutnie gardziłem większością Death Proof.

Pomimo reżyserskiej historii sięgającej 1987 roku, Inglourious Basterds to dopiero siódmy film, który wyreżyserował. Jeśli jest coś, co możesz o nim powiedzieć, to to, że ma wyczucie stylu, jeśli chodzi o swoje filmy, a ten nie jest wyjątkiem.

Inglorious Basterds (i jeśli tego nie przegapiłem, nigdy nie wyjaśniono, dlaczego nie jest to napisane tylko Inglorious Bastards) to historia małego zespołu żydowsko-amerykańskich żołnierzy zebranych przez porucznika Aldo Raine'a (Brad Pitt), aby wzbudzić strach w żołnierzach Trzecia Rzesza poprzez brutalne zabijanie („nie bierzemy jeńców”) i skalpowanie nazistów. W końcu ich ścieżki krzyżują się z Shosanną (Mélanie Laurent), młodą francusko-żydowską kobietą, której rodzina została zamordowana, gdy była młodsza, a teraz prowadzi kino w Paryżu.

Film jest podzielony na rozdziały, zaczynając od: „Rozdział pierwszy - Pewnego razu w okupowanej przez nazistów Francji”. To fajny sposób na podział filmu na różne sekcje w stylu retro. Podczas napisów otwierających muzykę w stylu retro była również muzyka, która zdawała się pochodzić ze spaghetti westernu Sergio Leone z lat 60. - wywołała uśmiech na mojej twarzy i była dobrym sposobem na wprowadzenie widzów w odpowiedni nastrój do filmu.

Teraz lubię szybko poruszające się sceny tak samo, jak następny facet, ale pierwszy rozdział otwiera się w 1941 roku na wiejskiej farmie w scenie, która jest (i waham się używać tego słowa) cudownie powolna. Rolnik szpieguje samochód nazistów jadący milę dalej w kierunku gospodarstwa. Ma cztery córki, martwi się o nie i każe im udać się do ich małego domu. Tutaj po raz pierwszy spotykamy płk. Hansa Landę (znakomicie zagrany przez Christopha Waltza) - z zewnątrz czarującego, wewnątrz makiawelicznego oficera nazistowskiego o przydomku „Łowca Żydów”. Napięcie w tej scenie narasta i narasta i jest potwornie dobre. Tarantino jest znany z dialogów w swoich filmach i wykorzystuje je tutaj z doskonałym skutkiem.

To w rozdziale drugim spotykamy „Bękarty”, grupę, która wygląda jak gromada żydowskich facetów o długich szyjach, razem z szalonym Eli Rothem grającym sierż. Donny „Niedźwiedzi Żyd” Donowitz - żołnierz z upodobaniem do bicia nazistowskich mózgów kijem baseballowym. Widzimy, jak Brad Pitt wygląda, jakby robił najlepsze wrażenie na twarzy Marlona Brando jako Ojca chrzestnego, ale z poważnie południowym akcentem. Mówi mężczyznom (i publiczności) o celu ich misji, którym jest zabicie nazistów w najbardziej brutalny sposób, aby wzbudzić w nich strach i rozprzestrzenić go w ich szeregach.

Widzimy ich w akcji, a ich podejście „bez nonsensów” jest natychmiast widoczne w przesłuchaniu niemieckiego oficera, a potem szeregowca.

Pomijając reklamy i przyczepy, prawdziwa historia dotyczy Shosanny. Jest piękna i zakochał się w niej bohater Rzeszy. Oczywiście, biorąc pod uwagę, że jej rodzina została zamordowana przez nazistów, w ogóle nie poddaje się jego urokowi. W rzeczywistości zostaje zmuszona do pokazania nazistowskiego filmu propagandowego w swoim teatrze i obmyśla plan, jak w pełni to wykorzystać.

Ostatecznie jej plany współgrały (nie gładko) z planami Bękartów, a także planem brytyjskich oficerów, aby wyrządzić poważne szkody także nazistom. Podpowiedź: jest to alternatywna uniwersalna wersja II wojny światowej.

Tarantino wymyślił przyzwoite połączenie powrotu do filmów z II wojny światowej sprzed ponad 40 lat, zmieszane z bardziej graficzną (co powiesz na swastyki wyryte na czołach?), Przemocą, jego charakterystycznym dialogiem i świetnym wykorzystaniem muzyki. Wspomniałem o napięciu w pierwszym rozdziale, ale w całym filmie jest wiele napiętych scen - jednak poza sceną otwierającą (która, choć długa i rozciągnięta, działała dobrze), niektóre sceny później w filmie cierpią z powodu typowego Tarantino styl „przesadny” i trwa zbyt długo. Pomiędzy dramatem a przemocą były momenty humoru, które działały bardzo dobrze i nie wysysały cię z filmu.

Z drugiej strony, nie spodziewaj się filmu akcji, ponieważ to nie jest to. Chociaż w filmie są fragmenty akcji, chodzi głównie o dialog. W filmie jest wiele postaci, z których niektóre wydają się być przycięte bez wyrządzenia filmowi większej krzywdy. A dla fanów Brada Pitta - wiedzcie, że chociaż ma sporo scen w filmie, nie jest w nim tak często, jak można by mieć nadzieję.

Z wyjątkiem Eli Rotha (który naprawdę wydawał się nie na miejscu), występy w całym filmie były bardzo dobrze zrobione (znowu, Christoph Waltz jest moim absolutnym faworytem). Laurent był hipnotyzujący w swoim występie, a także łagodny dla oczu. Wywaliłem sobie z Brada Pitta, ale nie mogłem wyrzucić z głowy wizji Brando z bawełną na policzkach.:)

Nawiasem mówiąc, lepiej być fanem filmów z napisami, ponieważ w tym filmie jest tego DUŻO - większość scen z udziałem Francuza lub Niemców jest mówiona w ich ojczystym języku.

Ogólnie jest to typowy film z najwyższej półki Tarantino, naprzemiennie intensywnie poważny, a potem wcale nie traktujący siebie poważnie. Szczerze mówiąc, wolałbym (i spodziewałem się) więcej filmu typu The Dirty Dozen, skupiającego się na tym, że Bękarty usuwają mnóstwo nazistów w całym filmie. Jeśli jesteś fanem Tarantino, najprawdopodobniej spodoba ci się Inglourious Basterds - jeśli nie jesteś i nie masz problemu z graficzną przemocą połączoną z bliską kampanią, możesz się z tym dobrze bawić.

Nasza ocena:

4 z 5 (doskonałe)