Oda do muzyki filmowej
Oda do muzyki filmowej
Anonim

Zanim głosy zostały kiedykolwiek usłyszane na srebrnym ekranie, filmowe historie opowiadano za pośrednictwem muzyki. Pomyśl o niektórych z najbardziej pamiętnych momentów w historii filmu i trudno znaleźć taki, w którym muzyka nie napędzałaby emocji.

Nawet okropne filmy można odkupić dobrze skonstruowaną ścieżką dźwiękową (patrz Gwiezdne wojny: Część I - Mroczne widmo). Pośród całej okropnej muzyki pop prowadzonej obecnie przez nastolatków, oryginalna muzyka orkiestrowana wciąż istnieje. Nawet gdy przemysł rozrywkowy coraz bardziej wpada w ręce popkultury, jeden aspekt pozostał niezmienny: muzyka filmowa.

Dziś jesteśmy obdarzeni nieskończonymi możliwościami w erze cyfrowej, w której pojedyncza wiolonczela może reprezentować najbardziej odrażającego złoczyńcę. Oryginalne partytury zyskują na mocy z każdym rokiem, zwłaszcza wraz z atakiem nowych kompozytorów, takich jak Clint Mansell (Requiem For A Dream) i Abel Korzeniowski (A Single Man). Jednak nieustannie jesteśmy zaszczyceni niemal doskonałymi dźwiękami Johna Williamsa (Gwiezdne wojny) i Hansa Zimmera (Gladiator). Dodanie do filmu legalnego kompozytora może być równie kuszące, jak każdy aktor czy reżyser.

Muzyka może zaprowadzić nas na parkiet podczas rytualnego włoskiego wesela, uczcić upadłego gladiatora, komunikować się z istotami pozaziemskimi, a nawet naprawdę bać się atakującego rekina. Pomyśl tylko o tym, że nie widzimy rekina w Szczękach aż do 3 aktu. Aż do tego czasu to wszystko jest w napięciu, częściowo tworzone przez muzykę.

Nie mogę zaprzeczyć, że świetne występy, dobrze napisane scenariusze czy naprawdę wyjątkowe historie są tym, co wyróżnia się i zasługuje na uznanie. Wszystko to jest niezbędne do pełnego i niezapomnianego wrażenia kinowego. Ale to jest to, co muzyczni współpracownicy tworzą z absolutnego niczego, co pozwala publiczności połączyć się na skalę, której nawet nie mogą sobie wyobrazić. Niektórzy ludzie nigdy nie twierdzą, że „słyszą” muzykę, ale tak rzadko jest film bez niej. Wypełniają puste przestrzenie między scenami i momentami, w których w przeciwnym razie można by szukać dziurawych zębów i zauważyć zawiłe wady każdej interakcji. Czasami potrzeba subtelności, aby wzbudzić emocje, podczas gdy innym razem muzyka musi być głośna i głośna.

Tylko w tym roku Michael Giacchino zdobył Oscara za najlepszą muzykę oryginalną dla Up. Film sam w sobie łamie serce i jest zabawny od początku do końca. Jednak to powaga, z jaką Giacchino (nagradzający także utwór ABC Lost) opowiada historię za pomocą muzyki, a nie słów, która przekształca animowany element w coś więcej niż tylko kolorowe obrazy. Biorąc pod uwagę, „Up” było świetnie napisane, ale to właśnie muzyka dała nam osobiste pozwolenie na płacz z powodu utraty postaci z kreskówek.

Nominowani do Best Score 2010 (James Horner, Buck Sanders, Michael Giacchino, Marco Beltrami, Hans Zimmer)

Wyobraź sobie, czym byłaby saga Gwiezdnych wojen bez genialnego akcentu Johna Williamsa. Oczywiście pierwszą myślą, która przyszła ci do głowy, była prawdopodobnie kultowa sekwencja tytułów i nie jest tak szalone myślenie, że utwór jest bardziej rozpoznawalny niż filmy, a nawet nieżyjący już Darth Vader. Muzyka z sagi wywarła na mnie głęboki wpływ jako miłośnika filmów. Jest to prawdopodobnie pierwotne źródło mojej pasji do komponowania partytur i wracam do niego, ilekroć potrzebuję jakiejś melodii. Niezależnie od tego, czy jest to romantycznie naładowany motyw księżniczki Lei, intensywnie niesamowity Pojedynek losów, czy poruszający Binary Sunset, tylko jeden utwór we wszystkich sześciu filmach miał przycisk usuwania na moim iTunes: Jedi Rocks. Ośmielam się przetrwać całą 2:50 tego żartu.

Rzadko się zdarza, żeby źle skomponowana muzyka sprawiła, że ​​film był nie do oglądania. Właściwie nie przychodzi mi do głowy ścieżka dźwiękowa, która byłaby tak nie na miejscu, że szkodziła całemu filmowi. Jednak słabo zrobiony film może być nieskończenie przyjemniejszy dzięki magicznemu dotykowi dobrej muzyki. Oczywiście, wracając do Gwiezdnych Wojen, najnowsza trylogia stała się nieco bardziej znośna dzięki Johnowi Williamsowi. Albo weź Mission: Impossible 2: większość ogółu społeczeństwa go nie lubiła, jednak nadal zawierała świetną ścieżkę dźwiękową Hansa Zimmera.

1 2